Wacław Budrewicz

Długoletni dyrektor świdwińskiego Państwowego Ośrodka Maszynowego, zakładu, który przez lata był wizytówką miasta, regionu i województwa. Z POM-em związało swoje życie zawodowe kilkuset mieszkańców miasta i okolic. Dyrektor Budrewicz dbał nie tylko o produkcję, o sprawy bytowe załogi, ale i estetykę otoczenia zakładu – trawniki, klomby i nasadzanie drzew, krzewów, które często sam wybierał w odległych szkółkach ogrodniczych.
Urodził się w 1918 roku. na Wileńszczyźnie w Solecznikach. Jako czternastolatek, dzięki zapobiegliwości dziadka – kosztowało to półtorej krowy - rozpoczął pracę w doskonale wyposażonych warsztatach szacownej rodziny Wagnerów, właścicieli tartaku, serowni, gorzelni. Później służba w Marynarce Wojennej odrodzonej Polski, mobilizacja w sierpniu 1939 roku, gorycz klęski w ostatniej bitwie września pod Kockiem i długa wędrówka nieszczęsnego żołnierza do rodzinnych Solecznik nad rzeką Solcfragmentyą. Po wojnie traci na zawsze swoją małą ojczyznę. Los rzuca go, jak wówczas mówiono, na Ziemie Odzyskane. Pracuje w Karsinie pod Kołobrzegiem, następnie w Zespole PGR Świdwin. Wspominał: „… przez dwa lata nie schodziłem z motocykla, ciężko pracowałem…”
W 1953 roku zostaje naczelnikiem mechanizacji w Okręgowym Zarządzie PGR w Koszalinie. Ma tylko 7 klas. W tych pionierskich czasach nie matura – tylko nieliczni ją mieli – a umiejętności decydowały o awansie. Wspominał: „Wiedziałem, że szefostwo ceni mnie za pracę, ale nie pasowałem do nich intelektem, czułem się w ich towarzystwie jak intruz. Gdy piliśmy piwo, oni się delektowali a ja wychylałem jednym haustem”.
W 1961 roku zostaje dziesiątym, od czasu powstania, dyrektorem POM – u. Kończy zaocznie Technikum Mechanizacji Rolnictwa. Obejmuje przedsiębiorstwo w złej kondycji, zadłużone, źle zarządzane. Na placu 30 traktorów i tylko 10 na chodzie, bo rolnicy po części do maszyn nie chodzą do Agromy tylko „załatwiają” w POM – ie.
Dyrektor Budrewicz miał coś w sobie, czego czasami brakuje zarządzającym zespołami ludzkimi. Miał rękę do ludzi. Talent wyszukiwania młodych i zdolnych. Był uparty, konsekwentny. Czasami apodyktyczny. Dużo wymagał od siebie, sporo od współpracowników na każdym wydziale rozrastającego się zakładu. Nie tolerował obiboków. Cenił utalentowanych i dobrze wykształconych. Jego najbliżsi współpracownicy takimi byli. Sam tez ukończył studia prawnicze na prestiżowym Uniwersytecie Poznańskim.
W krótkim czasie firma pod jego kierownictwem stała się sławna nie tylko w województwie, ale i w kraju. Był ważną, cieszącą się autorytetem, osobistością w mieście. Jego zakład odwiedzali najwyżsi dostojnicy ówczesnej Polski. Był odznaczany, ceniony. I zawsze taki sam. Mądry doświadczeniem życiowym, refleksyjny, poszukujący nowych rozwiązań, ciekawy świata, do końca pracujący nad sobą. W 1988 roku przeszedł na emeryturę. W wspomnieniach podwładnych dużo anegdot i żartów o Wacku jak powszechnie mówiono. Ale jest też i szacunek za stosunek do pracowników. Gabinet dyrektorski nie był za jego czasów twierdzą. Zmarł 16 września 2014 r. /W tekście wykorzystano wspomnienia własne, byłych pracowników oraz fragmenty wywiadu jakiego udzielił Annie Kowalskiej dla Gazety Świdwińskiej w październiku 1991 roku, Opracowanie Zbigniew Czajkowski/




3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy wiadomo coś o Janie Dobrowolskim, który był Dyrektorem POM w Świdwinie?
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  3. A z prawej strony stoi mój dziadek Afelt Roman pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń